Śmierć  Jakuba  White



Byliśmy umówieni że weźmiemy udział w spotkaniu namiotowym w Charlotte w sobotę i niedzielę 23 i 24 lipca. Ponieważ źle się czułam zdecydowaliśmy się podróżować prywatnym przewozem. W drodze mąż wyglądał na wesołego chociaż towarzyszyło mu poczucie powagi. Nieustannie chwalił Pana za otrzymane miłosierdzie i błogosławieństwa oraz wyrażał swoją wdzięczność z powodu przyszłości i przeszłości: „Pan jest dobry i powinien być bardzo chwalony. Jest pomocą potrzebującemu.


"Pogoda wydawała się być pochmurna i niepewna ale Pan nie pozwoli byśmy martwili się tymi sprawami. Kiedy przyjdą zmartwienia, On da nam łaskę aby je przetrzymać. To, czym Pan jest dla nas i co dla nas uczynił ´ powoduje, że powinniśmy być tak wdzięczni, że nigdy nie powinniśmy narzekać czy uskarżać się. Nasza praca, ciężary i poświęcenie ´ nigdy nie będą w pełni przez wszystkich doceniane. Widzę, że traciłem pokój umysłu i błogosławieństwo Boże pozwalając sobie na martwienie się tymi rzeczami.” „Wydawało mi się nie do zniesienia, że moje motywy mogą być źle osądzone, że moje największe wysiłki, by pomagać, zachęcać i umacniać moich braci będą stale i stale odwracać si˛e przeciwko mnie. Ale powinienem był pamiętać o Jezusie i jego rozczarowaniach. Jego dusza była zasmucona tym, ze nie był doceniany przez tych, których przyszedł uszczęśliwić. Powinienem był rozmyślać nad miłosierdziem i pełną miłości dobroci ˛a Boga, więcej go uwielbiać a mniej narzekać na niewdzięczność moich braci. Gdybym zostawił wszystkie moje zmartwienia Panu, mniej myśląc o tym co inni powiedzieli lub zrobili przeciwko mnie, miałbym więcej spokoju i radości. Obecnie będę starał się przede wszystkim pilnować samego siebie by nie popełnić zła słowem lub czynem a potem będę pomagał braciom prostować ścieżki dla ich stóp. Nie przestanę płakać i narzekać nad złem, które się działo wokół mnie. Spodziewałem się po braciach więcej niż powinienem. Kocham Boga i jego dzieło, kocham także braci”.
Kiedy tak jechaliśmy, wcale nie myślałam o tym, że będzie to nasza ostatnia wspólna podróż. Pogoda zmieniła się nagle i zamiast ˙ gorąca zapanował przenikliwy chłód. Mąż się przeziębił ale myślał że jest w tak dobrej kondycji że nic mu nie grozi. Wykładał na spotkaniach w Charlotte przedstawiając prawdę z wielką jasnością i mocą. Mówił o radości jak ˛a odczuwał przemawiając do tego zgromadzenia, które objawia tak głębokie zainteresowanie najdroższymi mu tematami.

Powiedział: „Pan doprawdy odświeżył moją duszę kiedy tak łamię dla innych chleb żywota. W całym Michigan ludzie ˙ wołają o pomoc. Jakże bardzo pragnę pocieszyć, zachęcić i umocnić ich tą cenną prawdą Bożą, którą można zastosować do obecnych ´ czasów!” Po powrocie do domu mąż uskarżał się na lekką niedyspozycję ale jak zwykle zajął się swoją pracą. Codziennie rano udawaliśmy się do lasku obok naszego domu i wznosiliśmy nasze serca w modlitwie .do Boga. Chcieliśmy znać nasze obowiązki. Z różnych miejsc bez przerwy napływały listy z prośbami o wzięcie udziału w spotkaniach obozowych. Chociaż byliśmy zdecydowani poświęcić się pisaniu, ´ ciężko było odmawiać braciom spotkania się z nimi na tych ważnych zgromadzeniach.

Szczerze modliliśmy się o mądrość aby obrać właściwą drogę postępowania. ´ W sobotni poranek poszliśmy jak zwykle do lasku i mąż gorąco modlił się trzy razy. Wydawał się niechętny przerywaniu próśb do Boga o specjalne przewodnictwo i błogosławieństwo. Jego modlitwy zostały wysłuchane, pokój i światło Boże zstąpiły do naszych serc. Uwielbiając Boga powiedział: „Teraz oddaję wszystko Zbawicielowi. Czuję słodki niebiański spokój, pewność że Pan wskaże nam nasze obowiązki, gdyż pragniemy wykonywać Jego wolę”. Towarzyszył mi do kaplicy i rozpoczął służbę śpiewem i modlitwą. Ostatni raz stał u mego boku przy mównicy. W poniedziałek dostał ostrego przeziębienia, które zaatakowało następnego dnia również i mnie. Zostaliśmy razem zabrani do sanatorium na leczenie. W piątek poczułam się znacznie lepiej. Wtedy lekarz powiedział mi że mąż ma tendencję do zasypiania i że spodziewa się najgorszego. Natychmiast zabrano mnie do jego pokoju i kiedy tylko spojrzałam na niego, wiedziałam ze umiera. Próbowałam go rozbudzić. Rozumiał wszystko co mówiłam do niego i odpowiadał na wszystkie pytania, na które mógł powiedzieć «tak» ´ lub «nie».

Nic więcej powiedzieć nie mógł. Kiedy powiedziałam mu ´ ze wydaje mi się ˙ że umiera, nie był zdziwiony. Zapytałam go czy Jezus jest mu drogi. Powiedział: „Tak, och, tak”. Zapytałam: „Czy nie pragniesz żyć?” Odpowiedział: „Nie”. ´ Wtedy kleknęliśmy wokół jego łoża i modliliśmy się za niego. Miał bardzo spokojny wyraz twarzy. Powiedziałam mu: „Jezus cię kocha. Bierze cię w wieczne objęcia”. Odpowiedział: „Tak, tak”. Brat Smith i inni bracia modlili się później wokół jego łózka ˙ a gdy odeszli, spędzili większość nocy na modlitwie. Mój mąż powiedział, ze nie czuje bólu ale było oczywiste że gaśnie szybko. ´ Dr Kellogg i jego pomocnicy robili wszystko co było w ich mocy, aby uratować go od śmierci. Oddychał powoli jakby odżył ale nadal ˙ był bardzo słaby.

— Śmierć mojego męża
Następnego ranka wydawało się ze znów trochę odżył, ale około południa powstały u niego dreszcze, po których stracił przytomność. O piątej po południu, w sobotę 6 sierpnia 1881 roku cicho westchnął i zasnął bez walki czy jęku. Wstrząs po śmierci mojego męża — tak nagłej i nieoczekiwanej ˙ — spadł na mnie wielkim ciężarem. Przy moim słabym zdrowiu zbierałam wszystkie siły aby wytrwać przy jego łożu do końca, ale kiedy zobaczyłam jego oczy zamknięte przez śmierć, wyczerpana natura nie wytrzymała i całkowicie się załamałam. Jakiś czas ba- ´ lansowałam między życiem a śmiercią. Płomyk życia płonął tak słabo że oddech mógł go zgasić. W nocy słabł mi puls a oddychanie stawało się coraz słabsze, prawie że ustawało. Tylko dzięki Bożemu błogosławieństwu i nieustannej trosce i czuwaniu lekarzy i ich ´ asystentów moje życie zostało uratowane. Chociaż po śmierci męża nie podniosłam się z łóżka, zostałam zaniesiona w sobotę do kaplicy aby wziąć udział w jego pogrzebie. Przy końcu kazania poczułam że jest moim obowiązkiem dać´ świadectwo wartości chrześcijańskiej nadziei w tej godzinie smutku i rozstania z mężem. Kiedy wstałam zstąpiła na mnie siła i przemawiałam przez dziesięć minut, wielbiąc w obecności tego licznego zgromadzenia miłosierdzie Boże i jego miłość.

Po zakończeniu nabożeństwa pojechałam za mężem na cmentarz Oak Hill, gdzie został ˙ złożony na spoczynek aż do poranku cudownego zmartwychwstania. Moje fizyczne siły zostały osłabione tym ciosem, ale moc Bożej łaski podtrzymywała mnie w moim wielkim osamotnieniu. Kiedy widziałam jak mój mąż wydaje ostatnie tchnienie, poczułam ˙ że˙ wtedy właśnie Jezus jest mi droższy i potrzebniejszy niż był dotychczas w jakiejkolwiek godzinie mego życia. Kiedy stałam nad mym pierworodnym synem i zamykałam mu oczy, w roztargnieniu mogłam tylko powiedzieć: „Pan dał, Pan wziął, błogosławione niech będzie imię Pana”. I wtedy czułam że moim jedynym pocieszycielem jest Jezus. A gdy mój najmłodszy syn został wydarty z moich ramion i nie widziałam już więcej jego małej główki obok siebie na poduszce, mogłam tylko powiedzieć: „Pan dał, Pan wziął, błogosławione niech będzie imię Pana”. I kiedy ten, którego wielkie uczucie wspierało mnie, z którym pracowałam przez trzydzieści sześć lat, ´ został zabrany, mogłam położyć ręce na jego oczach i powiedzieć:´ „Powierzam Tobie mój skarb, aż do poranku zmartwychwstania”.

Kiedy widziałam jak odchodzi i widziałam wielu współczujących mi przyjaciół, pomyślałam: Jaka ´ z różnica w porównaniu ze śmiercią Jezusa gdy wisiał na krzyżu! Jaka ˙ z różnica! W godzinie ˙ Jego śmierci szydercy drwili i lżyli Go. Ale On umarł i przeszedł ˙ przez grób, aby go rozjaśnić i rozświetlić, abyśmy my mogli się radować i mieć nadzieję nawet w obliczu ´ śmierci, abyśmy mogli ´ powiedzieć składając naszych przyjaciół na spoczynek w Jezusie: ´ Spotkamy ich jeszcze raz. Czasami czułam ze nie mogę się pogodzić ze ´ śmiercią męża. Ale w głębi serca miałam wyryte słowa: „Bądź spokojna i wiedz ze Ja jestem Bogiem”. Boleśnie odczuwałam tę stratę, ale nie odważyłam się oddać bezużytecznemu żalowi. To nie przywróciłoby mi zmarłego. A nie jestem tak samolubna by życzy ć sobie, nawet gdybym mogła, aby zawrócić go z tego spokojnego snu, aby znów zaangażował się w walkę życiowa. Jako zmęczony wojownik położył się do snu. Z przyjemnością i satysfakcją będę spoglądać na miejsce jego odpoczynku. Najlepszym sposobem w jaki ja i moje dzieci możemy uczcić pamięć tego, który odszedł, jest podjecie pracy w tym miejscu, w którym on ją pozostawił i przy pomocy Jezusa prowadzić ją naprzód ku zwycięskiemu końcowi. Będziemy ´ wdzięczni za darowane mu lata jego działalności i przez wzgląd na ´ niego oraz przez przykład Chrystusa nauczymy się z jego śmierci czegoś, czego nie zapomnimy nigdy w ´ życiu. Strata ta uczyni nas lepszymi i delikatniejszymi, bardziej wybaczającymi, cierpliwszymi i zwracającymi więcej uwagi na żyjących.
Ellen White - Świadectwa dla zboru Tom I